sobota, 21 grudnia 2013

Uwaga! Ciasteczka testowane na zwierzętach!

Udało się - nie spaliłam domu! To pewnie dzięki temu, że ciasteczek nie robiłam sama, a z Olą z bloga Border, ale terrier, lecz mimo to możecie być ze mnie dumni. Kulinarny świat stoi przede mną otworem!

Ciasteczka dla psów to naprawdę świetna sprawa. Po pierwsze - dokładnie wiesz, co je Twój pies. Po drugie - nie musisz wydawać kilkunastu złotych na słoiczek małych smaczków, ale wydajesz kilkanaście złotych na kilka blach ciasta. Po trzecie - trzeci powód? Pieczenie dla ukochanego czworonoga to sama przyjemność! Na tą chwilę nie przychodzi mi więcej do głowy, ale powodów, dla których warto upiec psu smaczki samodzielnie, jest jeszcze mnóstwo.

Ciastka nie wyszły nam tak, jak w przepisie, mimo że się go trzymałyśmy od początku do końca. No dobra, wprowadziłyśmy parę drobnych zmian... Ale w momencie, w którym powinnyśmy uzyskać brązowy piasek miałyśmy to:


No, właśnie. Ciasteczka powstały m. in. z wątróbki i boczku...


...i wyszły naprawdę pysznie. Tak, próbowałyśmy! Dobra, szczerze, to były trochę bez smaku. Ale psom smakują, więc możemy uznać że nie są złe. A zresztą, czego ja się spodziewałam? Pierwszym konsumentem była Loca, której wszystko smakuje (prawie, jedyną rzeczą którą wypluła w swoim życiu był ząbek czosnku), więc nie warto było się na nią powoływać. A towarzyszyła nam od początku do końca. Nie tylko duchem, ale i obecnością, a przede wszystkim wzrokiem... Kroisz wątróbkę (nożyczkami, koniecznie! ♥) i czujesz wlepione w ciebie gały, bez ani jednego mrugnięcia, śledzące każdy ruch, badające dokładnie spojrzeniem każdy kolejno odcięty kawałek mięsa... Urocze, czy przerażające? Przerażające.

Jest pranie, jest impreza!

Miałam wiele ciekawych foremek: choineczki, serduszka, gwiazdki, domki, rybki, zajączki, dzwoneczki... Oh, zdrobniłam każdy wyraz? W każdym razie, efekt końcowy:


No jakie piękne. Loca dostanie pod choinkę, część też przeznaczę na świąteczny prezent dla border collie wujków, Froda. W przepisie na końcu jest jeszcze glazura, ale my jej nie robiłyśmy, bo same ciastka skończyłyśmy w okolicach godziny dwudziestej trzeciej. Poza tym, keczup, czy to zdrowe? W małej ilości pewnie nie zaszkodzi... Ale i tak, jakoś mi nie pasował. I jeszcze ważna rzecz, jakbyście chcieli skorzystać z tego przepisu - podany czas pieczenia to 2-2,5h, co wydaje mi się co najmniej dziwne. Nasze były w piekarniku przez, no nie wiem, 20 min, i wyszły dobrze. Ale tą sprawę pozostawiam osobom które znają się na pieczeniu, a ja do nich nie należę więc sami wywnioskujcie.

Ciastka są mniam - polecam!
Przepis:
http://madameedith.blogspot.com/2013/10/ciasteczka-dla-psa.html
U nich też konsumentem jest golden, no no.

Pozdrawiamy! Trzymajcie się ciepło, Wesołych Świąt na razie nie życzę bo myślę, że napiszę jeszcze posta życzonkowego. Mogę za to życzyć powodzenia w pieczeniu wszelkich potraw na Wigilię, jak już jesteśmy w kulinarnej tematyce! I w ogóle, powodzonka w przygotowaniach. Do napisania!

sobota, 7 grudnia 2013

Czas się ogarnąć, czas ubrać się ciepło

Tak! Czas się ogarnąć. Często robię rzeczy tak głupie, że to aż dziwne. Np. wczoraj. Dla przykładu, nie sprawdzam, czy smycz ma 'rączkę'. Wydawało mi się to oczywiste, że ma! Chociaż widziałam na Allegro wiele smyczy kończących się bez żadnego uchwytu, jednak nawet nie podejrzewałam, że te w sklepie też będą takie. Co za tym idzie? Nie sprawdziłam. A szkoda.


Tak wygląda smycz, którą kupiłam. W euforii spowodowanej znalezieniem wreszcie tego czego szukałam (a właściwie 'to jest to' w 70% - smycz nie jest przepinana, no i, hm, NIE MA RĄCZKI) wzięłam ją po prostu i kupiłam. Nawet nie patrzyłam aż tak bardzo na cenę, kosztowała prawie 60zł. Ale chciałam by moja smycz miała te gumki, amortyzatorki, czy coś, o wiele wygodniej mi się taką trzyma. No i 3m ma, super. Nie jest przepinana, nie było, ale tak bardzo nie chciało mi się dalej szukać że olałam to. Zaniosę ją do szewca, zobaczymy co da się zrobić. Albo on skombinuje rączkę, albo zamieni to taśmopodobne coś w magiczny sposób w przepinaną smycz. I już.

Ale za to obroża mi się podoba. Nie jest najoryginalniejsza na świecie, nie ma podszycia, żadnych wzorków ani nic, lecz kolorek jest prześliczny, i do Loci bardzo pasuje. A podszycia nie potrzebujemy, gęsta sierść i podszerstek, raczej nie ma obaw że cokolwiek się obetrze.

Zapięcie jest dobre, ponieważ jakby klamerka się odpięła obroża nie spadłaby.



Nie jest źle, prawda? Ah, pewnie nie zauważyliście pewnej rzeczy na tych zdjęciach. Konkretnie - białego koloru! Tak tak, wiem, że macie okna, ale dajcie mi się trochę pozachwycać. Chociaż w sumie, nie jestem pewna czy jest czym. Gdyby śnieg spadł za tydzień może byłoby nawet lepiej. A był on poprzedzony silnym wiatrem i naprawdę koszmarną pogodą (oh, Ksawery Ksawery), co odbiło się troszkę na moim zdrowiu. Katar, kaszel, gardła ból i te sprawy. Ucierpi na tym pieseł. Ale pożyjemy, zobaczymy.

Co robimy w pierwsze szczerze zimowe dni?

Szalejemy!


Zachwycamy się nową obróżką, no wreszcie!

Robimy miny, które mają coś w sobie (np. tępotę)
I planujemy, co kupimy na święta. W zasadzie to ja, od psa raczej nic nie dostanę. Smutne trochę, oh. Planuję Konga Wobblera, może wymyślę jeszcze coś innego, ale ten zakup wydaje mi się dobrym pomysłem. A Wy, co planujecie kupić Waszym psom? Część już wyczytałam na blogach, ale wielu opcji jeszcze nie poznałam. Może dzięki Wam wymyślę coś lepszego. Bo Wobblerek fajny, ale Loczi nigdy nie broiła przez samotność czy nudę. Niektóre psiaki niszczą, niektóre szczekają, niektóre po prostu nie wiedzą co ze sobą zrobić - ona przyjmuje nudę spokojnie, jak się nudzi, to śpi, i tyle w temacie. Więc prezent jest ok, ale czy niezbędny, to na pewno nie.

Trzymajcie się ciepło!

Cześć, błagam, podsuń mojej Pani lepszy pomysł na prezent, bo perspektywa męczenia się
z tym ustrojstwem w celu zdobycia pożywienia nie jest zachwycająca